O nęceniu czytelnika za pomocą notek reklamowych
Arcydzieło literatury!
Obok tej książki nie możesz przejść obojętnie.
Genialna proza, która przenika do głębi.
Thriller policyjny, jakiego jeszcze nie było!
Wybitna pisarka naszych czasów.
Któż z nas nie zna tych krótkich, kilkuzdaniowych notek reklamujących książki? Ostatnio przeczytałam kilka zdań widniejących na okładce nowo wydanej publikacji znajomego, sygnowanych znanym nazwiskiem. Pisząc e-mail do autora, miałam chwilę zwątpienia, jak określić ową zachętę do przeczytania książki. W żargonie wydawniczym używa się słowa blurb, które oznacza rekomendację lub krótkie streszczenie książki umieszczone z reguły na okładce. Jest to swego rodzaju przynęta zarzucona przez wydawcę na potencjalnego czytelnika, mająca na celu zachęcenie go do kupa książki.
Początki blurbingu
Słowo blurb jest neologizmem, którego po raz pierwszy użył amerykański humorysta Gelett Burgess w 1907 r., aby wypromować swoją własną książkę „Are You a Bromide?”. Na jej okładce zamieszczone zostało zdjęcie kobiety, nazwanej przez niego Belindą Blurb, która wychwala ową publikację; fotografię opisano: „Miss Belinda Blurb in the act of blurbing”. Słowo to błyskawicznie przyjęło się w świecie wydawniczym.
Sama praktyka jest jednak jeszcze starsza niż określający ją wyraz. Za pierwszy blurb uważa się zdanie wydrukowane złotą czcionką na okładce drugiego wydania zbioru „Leaves of Grass” („Źdźbła trawy”) Walta Whitmana w 1856 r. Był to fragment prywatnego listu, który początkujący autor otrzymał od Ralpha Waldo Emersona (uznanego już wtedy intelektualisty) po pierwszym wydaniu tomiku. Brzmiał: „Pozdrawiam na początku wielkiej kariery” („I greet you at the beginning of a great career”). Zarówno Burgess, jak i Whitman wykazali się niesamowitym talentem w dziedzinie autopromocji.
Czy jest polski odpowiednik?
W języku polskim niełatwo jest znaleźć polski odpowiednik dla słowa blurb. Choć najnowsza wersja Wielkiego słownika ortograficznego PWN zawiera już wiele nowych wyrazów, które za sprawą technologii weszły do naszego słownictwa codziennego, typu Facebook, Fejs, hejt, fejk czy mem, to o blurbie ani słowa. Nie do końca wiadomo też, w jakiej formie ten wyraz miałby się ostatecznie przyjąć. Wszystko zależy od tego, czy upowszechni się angielski blurb, czy będzie to spolszczone blerp (od wymowy) lub blurp, o czym pisze prof. Mirosław Bańko w Poradni językowej PWN.
Nawet gdyby próbować oddać to słowo w języku polskim, to również stajemy przed trudnościami. Nie da się go przetłumaczyć, ponieważ – jak już wspomniałam – jest neologizmem, słowem wymyślonym. Możemy próbować szukać innych wyrażeń oddających istotę tego rodzaju opisów. Na początku stanowiły je dwa, trzy zdania wyjęte z recenzji danej książki. Ale recenzją tego nazwać nie można. Obecnie mamy do czynienia z celowo konstruowanymi treściami mającymi zachęcić do kupna książki. To sprytnie zamieszczona reklama, która udaje, że nią nie jest. Wystarczy, że pod chwytliwym zdaniem podpisze się ktoś uznany w świecie literackim lub „zwyczajny” celebryta, a ma to świadczyć o tym, że dana publikacja jest wartościowa. Blurb można oddać za pomocą słowa notka (notka reklamowa), które jest krótkie, ale bez kontekstu może być niezrozumiałe. Najprościej byłoby powiedzieć rekomendacja, ale jest to wyraz mniej chwytliwy niż prosty, jednosylabowy blurb. Jest jeszcze zajawka, będąca krótkim fragmentem audycji, filmu lub artykułu zachęcającym do zapoznania się z całością, ale blurb obejmuje swoim znaczeniem większy zakres. Ciekawa jestem, jak potoczą się losy tego angielskiego słowa oraz czy i w jakiej formie wejdzie do naszych słowników. Jest wielce prawdopodobne, że wygra angielski blurb, który już zadomowił się w świecie wydawniczym.
Z blurbem czy bez blurba?
Przygotowując ten wpis, przeglądałam książki stojące na półkach mojego regału. Złapałam się na tym, że zaczęłam porównywać ze sobą niektóre publikacje i sprawdzać, które okładki zawierają blurby, a które ich nie posiadają (pomijam typowe blurby wydawnicze streszczające w kilku zdaniach fabułę książki). Pojawiło się w mojej głowie pytanie, czy wielka literatura nie broni się sama. I rzeczywiście niektóre z pozycji, które mogą się poszczycić mianem literatury przez wielkie „L” (choćby przez wzgląd uhonorowania autora Nagrodą Nobla, Bookera czy Nike), nie posiadały żadnej notki sygnowanej znanym nazwiskiem.
Oczywiście nie każda książka może pretendować do miana wielkiej literatury, wtedy takie wyróżnienie straciłoby sens. Większość publikacji potrzebuje „wspomagacza” w postaci blurbów. Pytanie tylko, czy rzeczywiście zwracamy na nie uwagę i czy faktycznie przyczyniają się one do zakupu danej publikacji.
W latach 30. ubiegłego wieku George Orwell był zaciekłym przeciwnikiem stosowania blurbów. W eseju „In Defence of the Novel” („W obronie powieści”) twierdził, że przyczyniają się one do upadku powieści. Zwracał uwagę na to, że ich autorzy są opłacani, często nie czytają w ogóle książek, o których piszą, a posiłkują się jedynie ich streszczeniami. Ubolewał nad tym, że blurby nie mają nic wspólnego z rzetelnym recenzowaniem książek, a są jedynie chwytem marketingowym. Stwierdzał także, że co inteligentniejsi wydawcy z pewnością zrezygnowaliby z zamieszczania blurbów na okładkach książek. Ale kto zacznie pierwszy, jeśli wszyscy dokoła to robią? Nawet Orwell nie miał siły przebicia, a blurb ma się dobrze po prawie stu latach od jego eseju…