Od dłuższego już czasu trwa niezgoda dotycząca tego, czy powinno się poszerzać zasób słownictwa o nowe formy żeńskie nazw zawodów i funkcji (feminatywów). Wydawałoby się, że nie ma w tej kwestii żadnych wątpliwości ani powodów do toczenia debat. Przecież mamy już w języku polskim formy męskie i żeńskie dla wielu zawodów, np. dziennikarz i dziennikarka, reporter i reporterka, nauczyciel i nauczycielka, lekarz i lekarka, dentysta i dentystka, aktor i aktorka. Przykładów można by mnożyć więcej. O co więc tyle hałasu?…
Wątpliwości związane z kwestią używania form żeńskich nazw zawodów i funkcji przywoływane są ostatnio bardzo często. Jest to związane z apelem wystosowanym przez przedstawicielki lewicy, które uzyskały mandat poselski w bieżącej kadencji sejmu. Wnioskowały one o uwzględnienie różnic płciowych w języku, co miałoby się przejawiać używaniem żeńskich form na tabliczkach, w kartach do głosowania i dokumentach sejmowych.W przypadku wyrazu posłanka nie powinno być większych wątpliwości, ponieważ od dłuższego czasu jest on obecny w słownikach i funkcjonuje obok wyrazu poseł. Już w słowniku pod red. W. Doroszewskiego występuje forma żeńska. Stąd budzi moje niezrozumienie twierdzenie niektórych polityków, że należy walczyć o czystość języka polskiego i nie zaśmiecać go formami typu posłanka właśnie.
Najdziwniejsze jest to, że formy żeńskie nazw zawodów całkiem dobrze funkcjonowały w dwudziestoleciu międzywojennym, a proces ich powstawania zaczął się dużo wcześniej, bo jeszcze w XIX w. Coraz większa liczba kobiet kończyła studia oraz podejmowała pracę zawodową, więc pojawiły się zalecenia dotyczące stosowania form żeńskich typu doktorka, magisterka czy nawet adwokatka. W 1901 r. w „Poradniku Językowym” można przeczytać, że zmiany w nazewnictwie są podyktowane logiką związaną z różnicami płciowymi. Powtarzające się zalecenia poradnika nie zdążyły jednak zmienić zwyczajów językowych. Proces ten został wstrzymany przez kolejną wojnę. W latach 30. ubiegłego wieku wciąż więcej było form męskich zawodów. Po II wojnie światowej nazewnictwo zdominowały formy męskie ze względów ideologicznych, aby nie eksponować płci jednostki. Ciekawostką jest to, że w imię równouprawnienia właśnie rezygnowano z form żeńskich na rzecz jednej wspólnej formy – męskiej. Zupełnie odwrotnie do tego, co jest promowane przez ruchy feministyczne dziś.
W toczącej się dyskusji warto zapoznać się ze zdaniem językoznawców. To oni ostatecznie wprowadzają nowe słowa do słowników. Oni też wypowiadają się na temat poprawności danej formy. Oczywiście nie mają oni władzy absolutnej nad językiem, a zdania wśród nich są często podzielone. Jednak językowy autorytet należy właśnie do nich.
Prof. Katarzyna Kłosińska twierdzi, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby tworzyć żeńskie nazwy zawodów i funkcji, ponieważ natura języka polskiego daje niemal nieograniczone możliwości tworzenia żeńskich odpowiedników. Problem nie leży w samym języku, lecz w naszych przekonaniach i przyzwyczajeniach. Nazwy psycholożka czy pedagożka językowo są poprawne, lecz przez niektórych uważane za niepoważne.
I tak rzeczywiście jest, że w języku potocznym często powiemy: lekarka, profesorka, kierowniczka, dyrektorka czy menadżerka. Jednak gdy formułujemy oficjalną wypowiedź, zazwyczaj wolimy (w tym również wiele kobiet) posługiwać się formą lekarz, profesor, kierownik, dyrektor, menadżer.
Prof. Mirosław Bańko już w 2012 r. jednoznacznie wypowiedział się na temat form żeńskich w Poradni Językowej PWN:
Ponieważ jednak nazwy zawodowe i tytuły kobiet stały się w ostatnich latach przedmiotem żywych dyskusji i nie brak osób, które uważają – moim zdaniem nie bez racji – że posługiwanie się w stosunku do kobiet nazwami rodzaju męskiego, gdy istnieją nazwy żeńskie, jest rodzajem dyskryminacji, sądzę, że należy dawać pierwszeństwo nazwom żeńskim wszędzie, gdzie nie natrafia to na opór ze strony systemu słowotwórczego języka (a i ten opór zresztą należałoby stopniowo przełamywać, zaczynając od wypowiedzi mniej oficjalnych). Krótko mówiąc, choć nie ma błędu w zapisach typu Anna Kowalska, poseł VII kadencji Sejmu, za trafniejsze i zgodne z duchem czasu uważam zapisy: Anna Kowalska, posłanka VII kadencji Sejmu.
W 2012 r. stanowisko zajęła Rada Języka Polskiego [dalej: RJP]. Wydała oświadczenie na temat żeńskich form nazw zawodów i tytułów. Językoznawcy wskazali, że są one systemowo dopuszczalne, choć język polski od dawna wskazywał na płeć osoby bez konieczności tworzenia nazw żeńskich poprzez użycie rzeczowników takich, jak ten inżynier i ta inżynier, ten minister i ta minister. Stanowisko to było dość ostrożne i uwydatniało pewne wady stosowania niektórych przyrostków w procesie tworzenia żeńskich form.
Kilka dni temu, 25 listopada 2019 r., RJP wydała nowe oświadczenie, które zawiera aktualne stanowisko językoznawców na temat form żeńskich zawodów i funkcji, jako że zaszły w świadomości społecznej i języku istotne zmiany. W oświadczeniu napisano m.in.:
Sporu o nazwy żeńskie nie rozstrzygnie ani odwołanie się do tradycji (różnorodnej pod tym względem), ani do reguł systemu. Dążenie do symetrii systemu rodzajowego ma podstawy społeczne; językoznawcy mogą je wyłącznie komentować. Prawo do stosowania nazw żeńskich należy zostawić mówiącym, pamiętając, że obok nagłaśnianych ostatnio w mediach wezwań do tworzenia feminatywów istnieje opór przed ich stosowaniem. Nie wszyscy będą mówić o kobiecie gościni czy profesorka, nawet jeśli ona sama wyartykułuje takie oczekiwanie.
Rada Języka Polskiego przy Prezydium PAN uznaje, że w polszczyźnie potrzebna jest większa, możliwie pełna symetria nazw osobowych męskich i żeńskich w zasobie słownictwa. Stosowanie feminatywów w wypowiedziach, na przykład przemienne powtarzanie rzeczowników żeńskich i męskich (Polki i Polacy) jest znakiem tego, że mówiący czują potrzebę zwiększenia widoczności kobiet w języku i tekstach. Nie ma jednak potrzeby używania konstrukcji typu Polki i Polacy, studenci i studentki w każdym tekście i zdaniu, ponieważ formy męskie mogą odnosić się do obu płci.
Język polski dostarcza nam narzędzi, które umożliwiają tworzenie feminatywów. Zazwyczaj używamy następujących przyrostków (sufiksów):
- -ka, np. nauczyciel – nauczycielka, socjolog – socjolożka,
- -ini/-yni, np. sprzedawca – sprzedawczyni, władca – władczyni, członek – członkini,
- -a, np. przewodniczący – przewodnicząca, służący – służąca.
Zatem możliwości językowe są. Na temat argumentów przeciw feminatywom wypowiedziała się RJP w aktualnym stanowisku, stwierdzając, że większość z nich jest pozbawiona podstaw. Przyjrzyjmy się kilku z nich:
Czasami nazwy żeńskie są tożsame brzmieniowo z nazwami już istniejącymi, np. szoferka jako ‘kabina samochodu ciężarowego, w której siedzi kierowca’ czy pilotka jako ‘czapka okrywająca dokładnie głowę i uszy, zapinana pod brodą’.
Jest to argument stosunkowo słaby. Można bowiem wskazać w słownikach wiele słów wieloznacznych, które nie są mylone, np. pilot– ‘lotnik’, ‘osoba prowadząca wycieczki’, ‘fragment filmu zachęcający do obejrzenia całości’ i ‘urządzenie umożliwiające obsługę telewizora’.
Trudność wymówienia niektórych słów, np. chirurżka, pediatrka, adiunktka.
Połączenie kilku spółgłosek nie jest w naszym języku czymś nowym. Według RJP zbitki spółgłoskowe nie muszą przeszkadzać tym, którzy wypowiadają bez problemu słowa zmarszczka czy bezwzględny.
Prof. M. Bańko mówił już o tym w przeszłości, podkreślając, że w języku polskim mamy mnóstwo kłopotliwych wyrazów, które jednak mają swoje miejsce w słownikach, np. Gwda, Brda, Drwęca.
Formy żeńskie są odczuwane jako formy mało poważne, ponieważ za pomocą przyrostka -ka tworzy się także zdrobnienia.
Na ten argument RJP odpowiada, że wieloznaczność przyrostka -ka – który służy do tworzenia form żeńskich, zdrobnień, nazw czynności czy narzędzi – nie powinna przeszkadzać, ponieważ polskie przyrostki są z zasady wielofunkcyjne.
Przykładowo, obok wyrazu dziennikarka oznaczającego pracę dziennikarza mamy kobietę wykonującą ten zawód. Odpowiednie użycie słowa w zdaniu i umieszczenie go w kontekście nie powinno powodować trudności w zrozumieniu słowa. Kwestia powagi straci na znaczeniu w momencie, gdy żeńskie odpowiedniki na dobre zakorzenią się w języku.
Formy żeńskie odczuwane są jako potoczne, wskazujące na niższy prestiż niż męski odpowiednik typu pani doktor, pani profesor.
W języku potocznym używamy nazw żeńskich. Jednak prawdą jest, że w tekstach oficjalnych, publicznych, urzędowych częściej obecne są formy męskie ze słowem pani, np. pani dyrektor, co ma dodać prestiżu i powagi wykonywanej funkcji. W opinii wielu użytkowników języka forma pani dyrektor brzmi dostojniej i bardziej prestiżowo niż dyrektorka.
Mówiąc o prestiżu, mamy często na myśli zawody zarezerwowane dotąd głównie dla mężczyzn. Nie ma oporów przed wyrazami typu nauczycielka, fryzjerka, pielęgniarka, przedszkolanka, opiekunka, kosmetyczka czy niania. Są to bowiem zawody wykonywane głównie przez kobiety, ale także uważane za mniej znaczące, biorąc pod uwagę status społeczny i poziom wynagrodzenia. Kiedy kobiety sięgnęły po stanowiska kierownicze, zaczęły się domagać form żeńskich odpowiednich dla pełnionych przezeń funkcji. I znów – większa częstotliwość używania form żeńskich sprawi, że ten argument straci na znaczeniu.
Językoznawcy wypowiedzieli się także na temat tworzenia nazw żeńskich poprzez zmianę końcówek fleksyjnych. Wyrazy ministra czy doktora nie są dla polskiego systemu słowotwórczego typowe (wyrazy blondyna, szczęściara są wyraźnie potoczne), lepsze jest wykorzystywanie tradycyjnego modelu przyrostkowego, czyli tworzenie nazw typu doktorka. W języku polskim nadal przeważa model pani doktor zrobiła, który jest także zrozumiały.
Jak zatem pisać, mówić? Używać form żeńskich czy nie? Dyskusja na ten temat zapewne szybko się nie skończy, ponieważ nie toczy się jedynie na gruncie językowym, lecz również na polu politycznym, ideologicznym, światopoglądowym. Do głosu dochodzą różne grupy wpływów. I tak naprawdę nie chodzi o zmiany tylko w języku.
RJP już w 2012 r. podkreślała, że językowi nie da się niczego narzucić siłą i żadne regulacje nie sprawią, że zaczniemy masowo używać form żeńskich. To życie powoduje zmiany językowe i nie da się ich wymusić. W historii naszego kraju mieliśmy już próby systemowego, odgórnego wprowadzania zmian językowych w postaci nowomowy i nie są one kojarzone z czymś dobrym.
Język jest żywy, nieustannie się zmienia i ewoluuje. Wyrazy, które niegdyś były w użyciu, dziś uważa się za archaizmy. Wciąż wprowadzamy nowe słowa na oznaczenie rzeczy czy procesów w przeszłości nieistniejących (ma to miejsce zwłaszcza w związku z rozwojem nauki i technologii). Język się zmienia, ponieważ zmieniają się nasze zwyczaje, nasze otoczenie i to, co robimy. Podobno obecne dzieci będą wykonywać zawody, które dziś jeszcze nie istnieją. I dla nich także będą powstawać nowe nazwy. Zatem i dla żeńskich nazw zawodów w języku polskim jest miejsce, ale trzeba je wprowadzać z wyczuciem, zgodnie z normami językowymi, z uwzględnieniem dobrego smaku i estetyki. Sama mam opory przed niektórymi nazwami (a słowo gościni wywołuje u mnie gęsią skórkę), ale jestem świadoma tego, że są one spowodowane tym, że formy żeńskie nie zakorzeniły się jeszcze dostatecznie mocno w świadomości społecznej. Im częściej będą używane, tym się szybciej się przyjmą.
Najlepiej by było, gdyby używać obok siebie form żeńskich i męskich, np. ta/pani prezes i prezeska, aby proces wprowadzania i zakorzeniania form żeńskich w języku polskim przebiegał w sposób naturalny i niewymuszony. Tylko teraz pojawi się kłopot z tym, aby nie popełnić gafy i nie nazwać kogoś tak, jak nie chce być nazywany… Skoro jednak norma językowa dopuszcza obie możliwości, to w złym tonie byłoby ciągłe podkreślanie tego, żeby w określony sposób kogoś nazywać bądź nie nazywać. Tutaj jednak dochodzimy do momentu, gdzie warto odwołać się do kultury osobistej każdego z użytkowników języka, do szacunku i wzajemnej życzliwości.
Największym błędem logicznym, w tworzeniu feminatywów, popełnianym przez osoby, które usilnie próbują je forsować, jest powiązywanie rodzaju gramatycznego słowa z konkretną płcią i mówienie np. że jeśli jakieś słowo jest rodzaju męskiego, to na pewno dotyczy tylko mężczyzny.
Uwidacznia się to najbardziej przy wymienionym powyżej słowie „gość”, które przybiera formę „gościni”, a które przecież w swoim najczęściej spotykanym znaczeniu, tj. „osoby odwiedzającej/uczestniczącej w czymś/korzystającej z usług”, nie określa płci. Wręcz przeciwnie, oznacza „osobę” (notabene wyraz rodzaju żeńskiego) będący określeniem, wg słownika PWN, każdej „jednostki ludzkiej”, czyli bez wskazania na jej płeć.
Niestety brak zrozumienia tego doprowadza nawet do innych skrajności oraz powstawania innego rodzaju „kwiatków”, a mianowicie miałem okazję spotkać człowieka, który do formy „osoba” stworzył sobie formę rzekomo męską (ten) „osób”.
Zgadzam się z tym, że czasem próbujemy na siłę wprowadzać formy żeńskie. Słowo „gościni” nie bardzo przechodzi mi przez gardło. Rzeczywiście, jeśli w definicji słowa podamy opis odnoszący się do osoby, to sprawa wydaje się być jasna. Jednak językoznawcy redagujący poszczególne słowniki nie zawsze są zgodni oraz konsekwentni w podawaniu definicji. Myślę, że procesu wprowadzania feminatywów nie zatrzymamy, ale nie jestem za tym, by je forsować za wszelką cenę. To dotyka także kwestii tzw. splittingu, gdzie w każdym zdaniu podajemy obie formy (męską i żeńską) po to, aby nikogo nie wykluczyć, np. „szanowni uczestnicy i uczestniczki”.
feminatywy to nie wymysł współczesności, zastanawia mnie bardziej fakt, dlaczego zanikły formy żeńskie
Wiele jest opracowań dotyczących wprowadzania i używania feminatywów na przestrzeni lat. Formy żeńskie miały swoich zwolenników i przeciwników. Ciekawy artykuł na ten temat napisała Ewa Woźniak: Język a emancypacja, feminizm, gender (dostępny jest w internecie).
Autorka pisze w nim, że dyskusja nad feminatywami zawsze miała w tle przeobrażenia w sytuacji kobiet i momenty zmian cywilizacyjnych, ustrojowych, światopoglądowych. Na początku XX wieku, gdy kobiety uzyskały prawa wyborcze i coraz częściej studiowały oraz pracowały zawodowo, pojawiało się coraz więcej określeń żeńskich zawodów i funkcji. Z kolei w czasach zmiany ustrojowej, po II wojnie światowej, proces ten zaczął się odwracać – paradoksalnie w imię emancypacji i równouprawnienia kobiet. Stosowanie nazw męskich w odniesieniu do kobiet miało być dowodem społecznego awansu i równouprawnienia płci (kobiety są równe mężczyznom, więc nie odróżniamy ich za pomocą odmiennego, żeńskiego nazewnictwa zawodów). Sprawiło to, że przez kilkadziesiąt lat używanie form żeńskich było mało popularne.
Zastanawia mnie dlaczego dążąc do równouprawnienia, próbujemy na siłę dzielić zamiast łączyć.
Spójrzmy na sytuację w j. angielskim w ostatnich, powiedzmy 20 latach, gdzie widać dążenie do zmian w całkowicie odwrotnym kierunku, właśnie , aby połączyć nazwy zawodów w jedno, aby nie było podstaw nawet do najmniejszej insynuacji że kogoś się dyskryminuje:
policeman/policewoman obecnie Police officer
fireman/(nigdy nie istniała forma żeńska ) obecnie fire fighter
stewardess/steward. obecnie flight attendant
Nie twierdzę, że wszystko co z „Zachodu” jest dobre, ale może czasem warto się uczyć od innych i to i owo zapożyczyć.
Dodam jeszcze że obecnie nazwanie artysty płci żeńskiej „actress” jest dla większości aktorek obraźliwe i poniżające, wręcz uwłaczające. Wielokrotnie słyszałem np. w Londynie kobiety przedstawiające się w stylu:
My name’s Joanna, I’m an actor at the Shakespeare theater.
Przecież tak jest prościej. Uczmy się od innych.
Jak zastapic w polskim języku na styl Police Officer ( jak i kazdy inny zawod)
Policjant / Policjantka – Ofer Policji? To czemu nie Oficerka?Oficera Policji?
W języku polskim tak się niestety nie da. Musielibyśmy sięgać po takie formy jak ” Osoba Policyjna” „Osoby Policyjne zabezpieczyly teren/ Osoba policyjno pomóż mi”.
Dla mnie to jest wręcz absurdalne, acz świat z manią na temat siły/praw płci do tego dąży i za 20 lat tak będziemy mówić, by nikogo nie urazić. Dlaczego bowiem zakładać z góry = obrażać, że ktoś kto ma fizyczne cechy oraz ubiór żeński czuje się kobietą? Może właśnie go obrażamy? Może w ogóle obrażamy kogolwiek z góry wskazując jego płeć? Dlaczego używamy rodzajów żeńskich/męskich jak z góry tym szufladkujemy innych i być może razimy ich uczucia/poniżamy?
Ciekawy jestem która kobieta by chciała by mówiono do niej – betoniarka, tokarka, kominiarka.
Dziękuję za ten komentarz.
To jest właśnie jeden z argumentów przeciwko wprowadzaniu feminatywów – poprawnie utworzone feminatywy niejednokrotnie przyjmują postać rzeczowników, które odnoszą się do nazw różnych przedmiotów (jak chociażby wymienione przez Pana). Może to doprowadzać do komicznych sytuacji i nieporozumień.
Istnieją już jednak inne wyrazy, które mają kilka znaczeń, a przy tym odnoszą się do mężczyzn, np. słowo pilot oznacza osobę kierującą samolotem lub przewodnika wycieczki, a także odcinek serialu wprowadzający do serii lub urządzeni do obsługi telewizora. Z tym wyrazem nie mamy problemów. W zależności od kontekstu rozumiemy, o które znaczenie chodzi.
Podobnie byłoby z tokarką czy kominiarką, choć tu rzeczywiście komizm jest wyraźny. Wynika to jednak z tego, że takie funkcje niezmiernie rzadko pełnią kobiety, a znaczenie tych wyrazów kojarzymy jednoznacznie z przedmiotami. To zapewne kwestia przyzwyczajenia.
Podejrzewam, że nieużywane dotąd feminatywy częściej będą pojawiać się w odniesieniu do zawodów, które powszechniej wykonują kobiety.